piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział 11 - Opóźnienie

Długo ganiałam w lesie za Grit. W końcu dałam sobie spokój. Musiała kiedyś wrócić. Tak czy inaczej zawróciłam do Głębokiej. Gdy dotarłam na miejsce, w nozdrza wleciał mi zapach krwi. Wszędzie tłoczyły się lwy, pierwszy raz wymieszane; Łowcy, Podziemni i Łzy obok siebie. Ryknęłam głośno, a oni tarasowali dla mnie przejście. W środku tego zamieszania zobaczyłam ciało. Martwe.
Spoglądałam na Lavende. Jej śnieżnobiałe futro lekko powiewało. Oczy miała zamknięte. Kark był nie w tym miejscu, dosłownie. Zaschnięta krew przykryła wszystko. Wystawały kości. Cofnęłam się gdy wyczułam stęchliznę. Kręciło mi się w głowie i zbierało na mdłości. Wycofałam się ostrożnie i wybiegłam na świeże powietrze.
Przez głowę toczyła mi się jedna myśl: "Kto to zrobił?".
Najpierw poczułam smutek. Głęboko oddychałam. Podbiegł do mnie Cranny, starał się mnie pocieszyć. Nie rozumiałam tego co mówił, jednak przemawiał kojąco. Usiadłam zalewając się łzami. W tej chwili nie wytrzymałam i rzuciłam się mu na szyję. Ten mnie objął, nie protestował. Jęczałam coś nieznacznie, a on mnie uciszał.
- Już dobrze - tylko te słowa do mnie dotarły.
Spojrzałam w jego kasztanowe oczy.
Potem poczułam gniew. Odepchnęłam się od niego. Mimo, że ciągle miałam szklane od płaczu oczy, ryknęłam jeżąc futro:
- Nic nie jest dobrze!
Uciekłam w głąb lasu.

***

Zatrzymałam się, gniew powoli ustawał. Zdyszana usiadłam. Gdzie ja byłam? Rozejrzałam się. Widziałam nieznane drzewa, tylko je. Musiałam się daleko oddalić od Labirynt Rzek, bo nie było wód. Chłodny powiew wiatru głaskał mnie po ciele. Słońce zachodziło, a przecież nie tak dawno był ranek. Byłam w kropce.
Musiałam zacząć szukać schronienia. Weszłam na największe drzewo. Usadowiłam się na grubym konarze. Nie raz spałam w taki sposób, tyle, że tu czułam niepokój. Nawet gwiazdy, które się niebawem pojawiły na niebie, wyglądały inaczej.
Położyłam głowę i zamknęłam oczy. Mimo to nie mogłam zasnąć. Szum liści kołysał do snu. Ale ja ciągle myślałam to o Lavendzie, to o Grit. Z niewiadomych powodów chciałam zabić Grit, znaczy się tamtej nocy. Może lunatykowałam, gdy czułam coś w tamtym śnie reagowałam w rzeczywistości? Tak długo nad tym rozmyślałam, w końcu zasnęłam.
Spałam około czterech godzin, zbudził mnie głos. Nie ten co w śnie, ale realny. Rozejrzałam się nie pewnie, gdy już stwierdziłam, że jestem bezpieczna, ponownie zamknęłam oczy. Głos znów zaczął do mnie docierać, tym razem spojrzałam w dół. Wytężyłam wzrok. Nic. Jednak ciągle słyszałam rozmowę, dwóch osób, a nie jednej. Zamknęłam oczy. Magicznym wzrokiem rozróżniłam kształty.
W dole stała Grit, nie mogłam się mylić. Obok stała ciemnoczerwona lwica, nie rozpoznałam jej.
- Nie jesteśmy gotowi, musisz to zrobić! - zacharczała nieznajoma.
Grit zlizywała rany.
- Dobra, wymyślę coś i opóźnię Łzy. Ona jest nieprzewidywalna.
I się rozeszły. "Ona" łatwo było zrozumieć, chodziło o mnie. Skoro chciałam zabić Grit, to i może Lavende... Nie chciałam dopuścić tej myśli do siebie. Po prostu nie mogłam.

6 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobało i z niecierpliwością czekam na nexta

    Karolina Love♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Super notka, z niecierpliwością czekam na następny wpis :) Serdecznie zapraszam na mój blog :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały rozdział tylko czemu taki krótki?Czekam an ciag dalszy pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. No i supcio. Rozdział świetny chociaż krótki.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział wspaniały! Szkoda tylko, że trochę krótki. Jestem ciekawa, kto zabił Lavende? I kim była lwica towarzysząca Grit? Będę czekać niecierpliwie na dalszy ciąg. <3

    Maddie [Michalina]

    OdpowiedzUsuń
  6. Super rozdział ^^.Bardzo mi się podobało z resztą jak cały blog.Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg :3
    Pozdrawiam ~~

    OdpowiedzUsuń