Z dykcją dla mojego taty.
Strasznie bolała mnie głowa. Walnęłam głową o kamień. Aż dziwne, nie rozłupała mi się, ale do rzeczy. Było ciemno w około. Przede mną prowadził korytarz, na którym końcu świeciło się małe światło.
Czy tak wygląda koniec? - zamyśliłam się.
Mimo to, przynajmniej trafiłam do nieba. Pociecha, lepsza niż nic.
Czterema łapami pomaszerowałam do światełka. Uznałam to za wyjście. Nagle poczułam, że mam wodę pod nimi. Za późno. Ślizgnęłam się i upadłam na boku. Szczęście, nic się nie stało. Ruszyłam dalej, tym razem patrząc gdzie stawiam łapy. Było to rozsądne, bo kawałek dalej, znalazła się wyrwa w ziemi, mojej wielkości. Jak bym wpadła, to na zawsze. Po dotarciu do światła okazało się iż to woda odbijająca od słońca.
Tuż obok mnie były gęste zarośla. Odsłoniłam je i natychmiast puściłam. Słońce na niebie paliło jak nigdy. No może paliło jak wczoraj. Tyle, że cały czas w tunelach zmienia wzrok.
Następna próba. Tym razem byłam przygotowana.
Rozejrzałam się. Wokoło było jasno. Rzeka płynąca nie opodal, hałasowała na strumyku. Pełno roślin i las. Pełno drzew i kwiatów. Nie widziałam ich aż tyle od... odkąd pamiętam. Zawsze mogłam zadowolić się baobabem w cieniu skał. Tuż po prawej widniała szara skała, zakrywająca połowę wodospadu. Woda spływała mi do łap (stałam przy jeziorku, tym w połowie w jaskini). Naprawdę piękne miejsce, pomyślałam.
- Zaczekaj!
Zaraz obok ganiały się lwiątka, bawiąc w berka. Żebyście widzieli mój uśmiech. Natychmiast się rozpędziłam w poszukiwaniu mojego stada. Może są blisko?
Nagle jeden z lwiątek zagrodził mi drogę.
Ostro hamując, wjechałam na nie. Zrzucając nas oboje do rzeki.
Nie miałam zamiaru przepraszać, to nie ja tak bezmyślnie stanęłam.
Nie było głęboko, bo nie wpadłam na sam środek. Szybko wyszłam i otrzepałam z wody futro.
- Czemu to zrobiłaś? - rzekł
Lwiątko mojego wieku patrzyło się na mnie, równie otrzepując. Miał on (był to samiec) ciemną barwę i kasztanowe oczy. Jak na "sześcio miesięczniaka" wyglądał dojrzalej. Miał małą grzywkę koloru jego oczu.
- To nie ja - usprawiedliwiałam się.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie znam cię. Kim jesteś?
Wahałam się chwilę. W końcu mruknęłam:
- Jestem Vira.
- Vira? - zdziwił się. - Dość nie typowe imię...
- Słuchaj jeśli chcesz mnie obrażać to przynajmniej wytłumacz co to za miejsce? - zniecierpliwiłam się.
Popatrzył w około i zrobił wielkie oczy.
- To jest Płynąca Kraina. Skąd jesteś?
- W każdym razie nie stąd. Gdzie jest wasz przywódca?
- Kto?
- Nie mów mi, że nie macie...
- Mamy, a poco ci on?
- Bardzo pilne.
- Obok wodospadu jest jaskinia.
- Dzięki.
Ruszyłam w kierunku trzymetrowego wodospadu. Słychać było, że coś krzyczy. Odwróciłam się i wytężyłam słuch. Zrozumiałam tylko "Cranny". Pierwsze co mi przyszło na myśl to "dziwne imię". Wolałam mu tego nie powtarzać o ile to było jego imię. Powoli wkraczałam do groty. Można by pomyśleć, że jest za wodospadem. Obok mnie przechodziła lwica która nie zwróciła uwagi na nieznajomą. Od razu rozpoznałam przywódce. Siedział na najwyższym wzniesieniu. Miał czarne oczy, i ciemną sierść. Powoli wdrapywałam się na trochę niższe. Lew nie zwracał na mnie uwagi. Chrząknęłam, a ten przyjrzał mi się.
- Przepraszam, jestem Rivera. Córka władców Piaszczystej Doliny i przyszła dziedziczka tronu. Moje stado zabłądziło w burzy piaskowej.
- A ile ty masz lat?
- Sześć miesięcy.
- Co według ciebie mamy zrobić?
- Pomóc w poszukiwaniach.
- Nie możemy.
- Dlaczego?
Mój wzrok się rozmazywał.
- To nierozsądne. O tej porze roku nie jest dobrze odłączać się od swojego terytorium. - podnosił się.
- Dlaczego? - powtórzyłam.
- W pobliżu kręcą się Olbrzymi.
- A cóż to ma znaczyć? - denerwowałam się obojętnością przywódcy.
- Olbrzymi to stado najpotężniejszych lwów. Mają Oni największe tereny w tej okolicy. Poszukują potężnych i chcą ich do stada, a słabych z miotu mordują.
Dreszczyk mnie przeszedł.
- W takim razie idę mojego stada sama szukać.
- Nie pozwolę ci. - dumnie wyprostowany zaczął tłumaczyć - Stado powinno być daleko stąd, pozwolę ci odejść dopiero gdy dorośniesz wystarczająco do podróżowania i poćwiczysz nad wytrzymałością. Dołączysz się do mego stada, a lwica Lavenda się tobą zaopiekuje.
Nie było czemu odmawiać. Potrzebowałam pomocy, skłoniłam się i cofnęłam, bo lew głośno zaryczał. Lwy spojrzały na niego i zrozumiały. Mieli nowego członka w rodzinie.
- Zaczekaj!
Zaraz obok ganiały się lwiątka, bawiąc w berka. Żebyście widzieli mój uśmiech. Natychmiast się rozpędziłam w poszukiwaniu mojego stada. Może są blisko?
Nagle jeden z lwiątek zagrodził mi drogę.
Ostro hamując, wjechałam na nie. Zrzucając nas oboje do rzeki.
Nie miałam zamiaru przepraszać, to nie ja tak bezmyślnie stanęłam.
Nie było głęboko, bo nie wpadłam na sam środek. Szybko wyszłam i otrzepałam z wody futro.
- Czemu to zrobiłaś? - rzekł
Lwiątko mojego wieku patrzyło się na mnie, równie otrzepując. Miał on (był to samiec) ciemną barwę i kasztanowe oczy. Jak na "sześcio miesięczniaka" wyglądał dojrzalej. Miał małą grzywkę koloru jego oczu.
- To nie ja - usprawiedliwiałam się.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie znam cię. Kim jesteś?
Wahałam się chwilę. W końcu mruknęłam:
- Jestem Vira.
- Vira? - zdziwił się. - Dość nie typowe imię...
- Słuchaj jeśli chcesz mnie obrażać to przynajmniej wytłumacz co to za miejsce? - zniecierpliwiłam się.
Popatrzył w około i zrobił wielkie oczy.
- To jest Płynąca Kraina. Skąd jesteś?
- W każdym razie nie stąd. Gdzie jest wasz przywódca?
- Kto?
- Nie mów mi, że nie macie...
- Mamy, a poco ci on?
- Bardzo pilne.
- Obok wodospadu jest jaskinia.
- Dzięki.
Ruszyłam w kierunku trzymetrowego wodospadu. Słychać było, że coś krzyczy. Odwróciłam się i wytężyłam słuch. Zrozumiałam tylko "Cranny". Pierwsze co mi przyszło na myśl to "dziwne imię". Wolałam mu tego nie powtarzać o ile to było jego imię. Powoli wkraczałam do groty. Można by pomyśleć, że jest za wodospadem. Obok mnie przechodziła lwica która nie zwróciła uwagi na nieznajomą. Od razu rozpoznałam przywódce. Siedział na najwyższym wzniesieniu. Miał czarne oczy, i ciemną sierść. Powoli wdrapywałam się na trochę niższe. Lew nie zwracał na mnie uwagi. Chrząknęłam, a ten przyjrzał mi się.
- Przepraszam, jestem Rivera. Córka władców Piaszczystej Doliny i przyszła dziedziczka tronu. Moje stado zabłądziło w burzy piaskowej.
- A ile ty masz lat?
- Sześć miesięcy.
- Co według ciebie mamy zrobić?
- Pomóc w poszukiwaniach.
- Nie możemy.
- Dlaczego?
Mój wzrok się rozmazywał.
- To nierozsądne. O tej porze roku nie jest dobrze odłączać się od swojego terytorium. - podnosił się.
- Dlaczego? - powtórzyłam.
- W pobliżu kręcą się Olbrzymi.
- A cóż to ma znaczyć? - denerwowałam się obojętnością przywódcy.
- Olbrzymi to stado najpotężniejszych lwów. Mają Oni największe tereny w tej okolicy. Poszukują potężnych i chcą ich do stada, a słabych z miotu mordują.
Dreszczyk mnie przeszedł.
- W takim razie idę mojego stada sama szukać.
- Nie pozwolę ci. - dumnie wyprostowany zaczął tłumaczyć - Stado powinno być daleko stąd, pozwolę ci odejść dopiero gdy dorośniesz wystarczająco do podróżowania i poćwiczysz nad wytrzymałością. Dołączysz się do mego stada, a lwica Lavenda się tobą zaopiekuje.
Nie było czemu odmawiać. Potrzebowałam pomocy, skłoniłam się i cofnęłam, bo lew głośno zaryczał. Lwy spojrzały na niego i zrozumiały. Mieli nowego członka w rodzinie.
Ciekawe ;))
OdpowiedzUsuńświetny rozdział;D
OdpowiedzUsuńWow ale super rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na: jupixowo.blogspot.com
Ciekawy roździał : ) Czekam z niecierpliwością na kolejny :D
OdpowiedzUsuńAle super . Jesteś bardzo kreatywna ten rozdział był wspaniały jest długi a czyta się go bardzo szybko :) . JA już obserwuję może odwdzięczysz się tym samym ? Lalko-mania.blogspot.com
OdpowiedzUsuńSorry, że nie komentowałam zapomniałam skomentować. Superaśny rozdział
OdpowiedzUsuńRewelacyjny rozdział :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na nową notkę!
Fajnie że zadedykowałaś notkę tacie. Ogółem fajna notka
OdpowiedzUsuńFajne, będę czytał.
OdpowiedzUsuń