Ja i Daisy |
Miesiąc później...
Trawa szumiała. Wiatr wiał, a ziemia cała się trzęsła. Ogromne stado kroczyło przez pustkowie, depcząc młode roślinki. Zwierzęta chowały się przed nimi. Ryk który wydobywał się z paszczy Olbrzymów nie przypominał nic co kiedykolwiek się słyszało. Zbliżają się! Zbliżają! - piszczała mała myszka. Biedni ci co weszli im w drogę, a mało się znalazło takich śmiałków. Może lepiej nie wyobrażać sobie tego spotkania. Ptaki ile sił w skrzydłach odlatywały. Po chwili cała łąka zrodziła się w pustkowie. Ani żywego ducha, gdyby nie lwy. W stadzie nie było widać żadnego lwiątka. Sami dorośli. Za drzew wyłoniła się czerwona lwica niosąc prosty kawałek drewna w pysku.
- Nareszcie jesteś. Dlaczego to tak długo trwało? - Ze środka wyszedł przywódca - największy samiec.
- Przepowiednie nie jest tak łatwo zdobyć. - Warknęła rozzłoszczona kładąc drewno na ziemi.
- Czekaliśmy pół roku.
- Mimo to i tak porozmawiamy o zapłacie...
- O zapłacie porozmawiamy potem. Chce wiedzieć czy to prawda.
- Jeśli uważasz, że kłamię sam zbieraj dowody przez pół roku.
- To było twoje zadanie - zaryczał.
- Wykonałam je. Spójrz - wskazała na leżący u łap Olbrzyma kawałek drewna.
Odwrócił je na drugą stronę. Odruchowo się cofnął, lwice zaryczały ze zdziwienia.
- Co to ma znaczyć?
Nie usłyszał odpowiedzi. Patrzył na drewienko oblepione stwardniałym błotkiem. Miało podpalane brzegi. Najzwyklejsze gdyby nie ślad małej łapki lwiątka, na którym odbijała się lekko większa. Kompletnie nic nie znaczyło.
***
- Zaczekaj Daisy! - krzyknęłam do ciemnej lwicy w moim wieku o kasztanowych oczach.
Słysząc to jeszcze bardziej przyśpieszyła. Goniłam ją od trzech minut, bo zabrała mój wianek z lilii przy którym trudziłam się godzinami. Trzymała go w pyszczku zgniatając białe płatki. Niektóre z nich spadły na trawę.
- A ni mi si śni - odkrzyknęła.
Ostro zaryła w ziemię gdy zagrodził jej drogę brązowy lew, naszego wieku. Zdezorientowana wpadłam na nich i wrzuciłam do wody. Staliśmy po całe łapy w wodzie. Pierwsza zaczęła się śmiać Daisy. Dopiero potem zorientowałam się, że lwem którego potrąciłam, widziałam gdzieś wcześniej. Był to Cranny. Rzadko się razem bawiliśmy, nie przepadałam za nim. Często próbował mnie zdenerwować, może mnie lubił, ale ciągle dokuczał.
Cranny położył mi na głowę wianek i się uśmiechnął. Może nie było widać po nim złośnika, ale po poznaniu go bliżej każdy źle o nim twierdził. Zwłaszcza dziewczyny. Zwłaszcza one.
- Wyglądasz przepięknie - uśmiechnął się.
Zignorowałam go i trąciłam Daisy, żeby ruszyła się z miejsca. Gdy się oddaliłyśmy miałam gorszy humor. Wdrapałam się na drzewo i przysiadłam na grubej gałęzi. Przyjaciółka patrzała na mnie ze zdziwieniem z dołu.
- O co znowu chodzi?
- Nie rozumiem cię.
- Chyba odwrotnie. Dlaczego mnie nie rozumiesz? - Nie mogłam się wysłowić.
Daisy przysiadła na trawce i powiedziała:
- To jest dziwne. Większość lwiątek nie potrafi tego co ty...
- Czyli?
- Potrafisz się wspinać, masz lepszy węch, lepszy wzrok...
- Jednak ty i tak najszybciej biegasz - wtrąciłam.
- No może - zarumieniła się.
Na tym skończyłyśmy temat. Uzgodniłyśmy, że wrócimy do jaskini z powodu zachodu słońca.
***
Wchodziłyśmy właśnie do Głębokiej (nazwa jaskini w Labiryncie Rzek). Trwało zebranie na, którym jeden przekrzykiwał drugiego. Gdy mnie zobaczyli, umilkli. Pierwszy odezwał się Dark, przywódca:
- Daisy możesz odejść.
Powoli ruszyłam za nią.
- Rivero, ty zostajesz. Musimy coś omówić.
Przysiadłam obok Lavendy, która też przyszła na "zebranie". Inne lwice zaczęły szeptać. Dark ryknął i umilkły.
- Powtórz skąd jesteś.
Chwilę potem zorientowałam się, że to do mnie mówił.
- Eee... z Piaszczystej Doliny. Ziemi położonej na Saharze. - Odpowiedziałam.
Szepty znów nastały. Przywódca jednak nie raczył ich uciszyć. Usłyszałam moje imię, które wymawiała karmelowa lwica.
- Jesteś w wielkich kłopotach - wypuścił powietrze.
- Co to ma znaczyć?
Głosy same ucichły, wszyscy wstrzymali powietrze. Zaczynała się historia.
- Pięćset lat temu, lew o imieniu Ryon - ciągnął Dark - stworzył Labirynt Rzek. Wedle jego prawa, do stada mógł należeć lew, w którym płynęła choćby jedna kropla krwi Łowców. Starego plemienia do którego wszyscy należymy w Labiryncie Rzek. Olbrzymi, przeciwna grupa temu pomysłowi zaczęła nas mordować, by już nikt nie wymyślił takiego prawa. Aż wreszcie pojawiła się lwica zesłana przez niebo. Przepędziła Olbrzymów i skazała na wygnanie. Niestety tego dnia poświęciła swoją duszę i zniknęła. Zostawiła ślady, twierdzące, że wróci zrodzona przez przywódców poległego stada. Niektórzy uważają to za legendę, inni za prawdę. A z tego co wiem każda legenda ma w sobie ziarno prawdy.
Po tej wypowiedzi, wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
Mam problem - stwierdziłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz