Miałam zamknięte oczy. Widziałam wszystko po przez czarno białe linie formujące się w lwy i lwice. Nic nie zrozumiałam. Wszyscy cofali się o krok i wstrzymywali oddech, zapominając o oddychaniu. Powoli zaczęłam czuć moje łapy. Próbowałam wstać. Na drżących łapach ledwo co mi się to udało. Znów straciłam kontrolę. Jedyny lew, który nie bał się podbiec do mnie to Cranny. Złapał mnie przed upadkiem. Nie byłam w tej chwili zła na niego.
- Dzięki - mruknęłam, co zabrzmiało raczej "sieki".
Uśmiechnął się w odpowiedzi i pomógł dojść do jaskini Lavendy, której teraz chyba nie było.
- Dalej dam sobie radę. - Poinformowałam.
- Na pewno?
- Tak.
Całkiem było miłe to, że choć jeden lew się przejął. Przypomniało mi się.
- Słuchaj, co się stało?
Cranny burknął. Nie chciał opowiadać. Lecz wiedział, że musi.
- Po tym polowaniu, jak straciłaś przytomność, Daisy i Sonny zaniosły cię do Głębokiej. Tam próbowali wszystkiego byś się obudziła. - Przyglądając mu się zauważyłam iż rozjaśniało mu futro i to mocno. - Miałem iść po jakieś lekarstwo, gdy wróciłem świeciłaś jak gwiazda. Byłaś biała, a obok ciebie stał Legend, bóg niespodzianek i patron Cieni. Mówił, że nie długo ktoś wywoła wojnę. Że ty jesteś Heaven pod postacią lwicy. Będziesz walczyć po naszej stronie i...
- I co?
Wymamrotał coś nie dokładnie. Ponagliłam go łapą.
- Prawdopodobnie zginiesz - powiedział szybko i kontynuował: - Mamy dwa dni na poszukanie swoich sprzymierzeńców, a nie wiemy czy możemy zaufać innym plemionom.
W tej chwili przebiegła obok nas zrozpaczona grupka lwiątek. Podbiegłam do nich i spytałam:
- Co się stało?
Nie odpowiedziały tylko wylały nową zawartość łez. Spojrzałam na Głęboką. Coś było nie tak. Wyruszyłam w jej kierunku. Zebrali się tam prawie wszyscy mieszkańcy. Rozmawiali o lwach podróżujących z błogosławieństwem Loss. Loss? Znaczy, że lwica z mojego snu nam pomoże! Pudło. Rozprawiali jak ich pokonać by nie dotarli na tereny Labiryntu Rzek. Musiałam coś zrobić. Wbiegłam na środek krzycząc "Stop!". Wszyscy zwrócili uwagę na mnie. Korzystając z tego powiedziałam:
- Loss jest po naszej stronie, tak samo jak i Łzy, plemiono, którego jest patronką.
Przywódca spojrzał się na mnie marszcząc czoło. Zdecydowałam iż opowiem mój sen.
sobota, 28 grudnia 2013
poniedziałek, 2 grudnia 2013
Rozdział 6 - Polowanie
Rok później...
Czas mijał, a ja nie zdradziłam mojego snu nikomu. Czasem budziłam się w nocy z wrzaskiem, ciągle miałam to przed oczami. Musiałam teraz się uspokoić. Zaraz przyjdzie po mnie Daisy i razem wyruszymy na lekcje. Będziemy uczyć się polować wraz z Sonny i Milką, nauczycielką jest bordowa lwica, której nie lubię z wzajemnością.
- Co tam? - rozległ się głos Daisy za mną. Stała w przejściu jaskini - Musisz koniecznie zobaczyć co zrobiła Milka z drzewem przy Głębokiej. Wszystkie liany pod...
Ucichła.
- No co się stało z lianami? - zapytałam. Trochę mnie zdziwiła tą przerwą, zwykle gada i nie pozwala sobie nikomu przerywać.
Spojrzałam się na nią. O co jej chodziło? Stała z otwartą buzią i przestraszonym wyrazem twarzy. Cofnęła się o krok. Obróciłam się do tyłu, nic tam nie było. Dopiero gdy minęły sekundy, zorientowałam się, że chodzi jej o mnie. W każdej jaskini było małe źródełko wody, w odbiciu zobaczyłam jak moje oczy tryskają małymi piorunami, które wyglądały jakby chciały uciec. Nie miałam źrenic, ani tęczówek. Po prostu całe białe.
Usłyszałam, że Daisy wybiega z jaskini. O nie! Tylko nie to, pomyślałam. Zaraz to wszystkim powie i będę miała okropne kłopoty...
Skierowałam się w jej kierunku i zaczęłam ją gonić. W odbiciach rzeki widziałam, że mam już normalne oczy.
- Zo-zostaw mnie! - Krzyknęła.
Doganiałam ją. Pierwszy raz, byłam szybsza od niej. Czułam, iż mogę wszystko...
Gdy nagle, wbiegł w nas najgorszy lew w całym stadzie.
Wpadliśmy wszyscy w wodę, to była już tradycja.
- Czego chcesz?! - Wrzasnęłam. Byłam zła na wszystkich.
- Kazano mi was znaleźć. Nauczycielka zaczyna polowanie.
- O nie! - Pisnęła Daisy
- Proszę. - Wymieniłam spojrzenie z przyjaciółką. Nic nie odpowiedziała tylko kiwnęła głową i odeszła.
Gdy już jej nie było, zaczęłam wychodzić w wody otrzepując się.
- O co chodziło? - Zapytał Cranny.
- Obchodzi cię to?
Wskoczyłam w zarośla, znikając mu z oczu.
- Szkoda, że taki byłem - mruknął gdy odeszłam.
***
Usiadłam na kamieniu patrząc na skale na lwice i nauczycielkę, która tłumaczyła technikę. Szczerze? Zrozumiałam nie wiele, rozmyślałam nad tym czy będę mogła nie długo wyruszyć w poszukiwanie rodziny. Tęskniłam. Bolało mnie to iż tak słabo ich pamiętałam. Otarłam łapą jedną z łez, która jednak się wymsknęła i spłynęła na trawę. W oddali pasły się antylopy.
- ...No to co? Ma być tak jak mówię Sonny. Na czym stanęłam? Aha. Daisy zaskakuje z przodu, a Milka goni. No to sobie wyjaśniłyśmy - stwierdziła nauczycielka.
A co ja robię?
Zeskoczyłam i pełna złości stanęłam za koleżankami.
- Rivera, na swoje miejsce! - Ryknęła
Stałam dęba. Po chwili czując jej wzrok zmieniłam miejsce kierując się w gąszcza. Skoro Daisy będzie czekać w miejscu gdzie Milka je zagoni, zostaje mi chyba pilnowanie czy nie ucieknie antylopa podczas polowania. No cóż, prawdopodobnie.
Schowałam się w zaroślach i zobaczyłam jak Milka, Daisy i Sonny biegają po łące. Każda miała jakiś cel. Jednak one przesuwały się coraz dalej ode mnie, aż oddaliły o jakąś milę.
Mogłam słuchać - pomyślałam.
Nagle wpadło mi w myśl. Kto łapie? Zawarczałam ze złości i najszybciej jak umiałam pobiegłam by pomóc. Trawa była wysoka. Nic nie widziałam. Instynkt łowcy podpowiadał mi gdzie jest antylopa. Rośliny boleśnie ocierały się o mnie. A to co? Biegłam prosto na Sonny, która zdrętwiała na widok rozpędzonej Viry...
Zamknęłam oczy. Przez powieki widziałam białe rysy na czarnym tle. Serce głośno pukało. Rysy układały się w wygląd Sonny. Wszystko było czarno białe. Nie mogłam zahamować, czułam, że to skończy się źle. Otworzyłam w tym samym momencie oczy gdy przeskoczyłam Sonny. Wielka to była ulga. Rozpędzona, widząc antylopę nie zwolniłam. Wczepiłam kły w jej nogę. Adrenalina zgasła.
Upadłam na ziemię, ostatnie co złapałam rozbieganym wzrokiem była wystraszona, a za razem zdziwiona Daisy. Dobiegały do mnie zniekształcone głosy.
Najgorsze, że byłam wszystkiego świadoma lecz nie mogłam nic zrobić.
piątek, 8 listopada 2013
Rozdział 5 - Spotkanie z Aniołem
Bolała mnie głowa od wszystkich informacji, a było ich bardzo wiele. Po zebraniu, lwy doszły do wniosku, że według legendy mam duszę Heaven. Czyli patronki Łowców i bogini nieba. Kompletnie nic nie zrozumiałam. Właściwie to na początku potakiwałam i myślałam o rodzinie. Przywódca obiecał iż będę mogła wyruszyć w poszukiwanie ich gdy w pełni dojrzeję. Tęskniłam za rodzicami i Lucką, moją siostrą.
Leżałam właśnie w jaskini Lavendy. Jej samej jeszcze nie było. Było tu przyjemnie. Zdziwiło mnie, że jest ciepło, bo w Głębokiej raczej było zawsze wilgotno. Rozłożyłam się jak najgłębiej w tyle. Położyłam głowę na łapkach i powoli zamknęłam oczy. Nie zauważyłam jak zasypiam.
***
- Szybciej! - ponaglała mnie lwica.
Nigdy wcześniej jej nie widziałam, ale miałam wrażenie, iż wcześniej ją znałam. Miała ona białe futro, lekko błękitne gdzie nie gdzie. Biegłyśmy w kierunku śnieżnej skały z złotymi, drobnymi kamykami. Odwróciłam się by zobaczyć przed czym uciekałam. Goniły mnie czarne i czerwone, zniekształcone lwy. Nie widać było ich twarz, bo były zalepione, nie miały futra tylko skórę. Coś co odróżniało je od foli, było straszne. Jedynym otworem była paszcza. Otwierała się nie naturalnie szeroko. Ujawniała setki zaostrzonych zębów, niczym igieł. Gdy dotykały chmur (bo po tym biegłam), one odrywały się i zmieniały w rozgrzane kamienie, które spadały w dół. Wokoło nich jaśniała szara mgła.
Dorównywałam wzrostu lwicy. Chwile potem zorientowałam się, że jestem dorosła. Cudem dotarłyśmy do pałacu. Lwica szybko wdrapała się wyżej i kopnęła miejszą skałę, która zsypała się na przejście.
- Wytrzyma? - Spytałam
- Powinno. Chodźmy szybciej - mruknęła.
Ruszyłam po przezroczystych wzniesieniach. Widziałam swoje odbicie. Miałam troszkę jaśniejsze futro i dwie obręcze wokoło prawego ucha. Wstrzymałam oddech. Nie miałam tęczówki, ani źrenic. Były całe białe, jaśniały przedziwnym blaskiem.
- Jesteś Aniołem? - dogoniłam ją.
Lwica zachichotała.
- Można to tak nazwać. Raczej wolę Loss.
Zmrużyłam oczy. Coś mi to mówiło.
- Kim ja jestem?
Dobiegłyśmy do białej bramy, która była dziesięć metrów od schodów. Na szczycie zawieszono srebrne roślinki podobne do lilii. W górze była wygięta w łuk. Jaśniała złocista poświata pomiędzy bramą. Loss nie odpowiedziała, bo rozległ się huk na dole.
- Dotarli.
Nie zrozumiałam za bardzo. Jedno było pewne, jak czegoś nie zrobimy, zginiemy.
- Wejdź w portal, ja zjawię się zaraz po tobie. Powstrzymam ich.
- Co, jak? - Zamrugałam.
- Uciekaj! - Ryknęła.
Posłusznie weszłam w bramę. Potwory wdrapały się do nas. Widziałam jak atakują Loss. Próbowałam się ruszyć. Nie mogłam. Łapy pochłaniała glina. Obraz przed moimi oczyma wirował. Jedno z monstrum mnie zauważyło. Szybko się zbliżyło i skoczyło. Prawie dotknęło moją twarz pazurami, gdy...
***
- Vira obudź się!
Miałam zamknięte oczy.
- Loss?
- Tak, twoim losem jest wstać.
Zdziwiłam się. Okazało się, że stoi przede mną Lavenda. Słońce musiało już zajść, bo teraz wschodziło.
- Nie, nie chodzi o to.
- A o co?
Może lepiej jej o tym nie mówić? - pomyślałam
- Emm, co powiesz iż na śniadanie będzie kłos? - Źle wybrnęłam z sytuacji, ale zawsze coś.
- Kłos? - mrugnęła. - Myślałam o antylopie... Cóż, jeśli chcesz...
- Nie, nie! Antylopa może być. - Jęknęłam.
Lavenda wyszła chwilowo z jaskini, po jak się domyśliłam, śniadanie.
Co ja teraz miałam zrobić? Loss miała problem. Nawet jeśli to był sen, był dość realny... Uważam, że lepiej go zachować dla siebie.
czwartek, 7 listopada 2013
Rozdział 4 - Legenda Labiryntu Rzek
Ja i Daisy |
Miesiąc później...
Trawa szumiała. Wiatr wiał, a ziemia cała się trzęsła. Ogromne stado kroczyło przez pustkowie, depcząc młode roślinki. Zwierzęta chowały się przed nimi. Ryk który wydobywał się z paszczy Olbrzymów nie przypominał nic co kiedykolwiek się słyszało. Zbliżają się! Zbliżają! - piszczała mała myszka. Biedni ci co weszli im w drogę, a mało się znalazło takich śmiałków. Może lepiej nie wyobrażać sobie tego spotkania. Ptaki ile sił w skrzydłach odlatywały. Po chwili cała łąka zrodziła się w pustkowie. Ani żywego ducha, gdyby nie lwy. W stadzie nie było widać żadnego lwiątka. Sami dorośli. Za drzew wyłoniła się czerwona lwica niosąc prosty kawałek drewna w pysku.
- Nareszcie jesteś. Dlaczego to tak długo trwało? - Ze środka wyszedł przywódca - największy samiec.
- Przepowiednie nie jest tak łatwo zdobyć. - Warknęła rozzłoszczona kładąc drewno na ziemi.
- Czekaliśmy pół roku.
- Mimo to i tak porozmawiamy o zapłacie...
- O zapłacie porozmawiamy potem. Chce wiedzieć czy to prawda.
- Jeśli uważasz, że kłamię sam zbieraj dowody przez pół roku.
- To było twoje zadanie - zaryczał.
- Wykonałam je. Spójrz - wskazała na leżący u łap Olbrzyma kawałek drewna.
Odwrócił je na drugą stronę. Odruchowo się cofnął, lwice zaryczały ze zdziwienia.
- Co to ma znaczyć?
Nie usłyszał odpowiedzi. Patrzył na drewienko oblepione stwardniałym błotkiem. Miało podpalane brzegi. Najzwyklejsze gdyby nie ślad małej łapki lwiątka, na którym odbijała się lekko większa. Kompletnie nic nie znaczyło.
***
- Zaczekaj Daisy! - krzyknęłam do ciemnej lwicy w moim wieku o kasztanowych oczach.
Słysząc to jeszcze bardziej przyśpieszyła. Goniłam ją od trzech minut, bo zabrała mój wianek z lilii przy którym trudziłam się godzinami. Trzymała go w pyszczku zgniatając białe płatki. Niektóre z nich spadły na trawę.
- A ni mi si śni - odkrzyknęła.
Ostro zaryła w ziemię gdy zagrodził jej drogę brązowy lew, naszego wieku. Zdezorientowana wpadłam na nich i wrzuciłam do wody. Staliśmy po całe łapy w wodzie. Pierwsza zaczęła się śmiać Daisy. Dopiero potem zorientowałam się, że lwem którego potrąciłam, widziałam gdzieś wcześniej. Był to Cranny. Rzadko się razem bawiliśmy, nie przepadałam za nim. Często próbował mnie zdenerwować, może mnie lubił, ale ciągle dokuczał.
Cranny położył mi na głowę wianek i się uśmiechnął. Może nie było widać po nim złośnika, ale po poznaniu go bliżej każdy źle o nim twierdził. Zwłaszcza dziewczyny. Zwłaszcza one.
- Wyglądasz przepięknie - uśmiechnął się.
Zignorowałam go i trąciłam Daisy, żeby ruszyła się z miejsca. Gdy się oddaliłyśmy miałam gorszy humor. Wdrapałam się na drzewo i przysiadłam na grubej gałęzi. Przyjaciółka patrzała na mnie ze zdziwieniem z dołu.
- O co znowu chodzi?
- Nie rozumiem cię.
- Chyba odwrotnie. Dlaczego mnie nie rozumiesz? - Nie mogłam się wysłowić.
Daisy przysiadła na trawce i powiedziała:
- To jest dziwne. Większość lwiątek nie potrafi tego co ty...
- Czyli?
- Potrafisz się wspinać, masz lepszy węch, lepszy wzrok...
- Jednak ty i tak najszybciej biegasz - wtrąciłam.
- No może - zarumieniła się.
Na tym skończyłyśmy temat. Uzgodniłyśmy, że wrócimy do jaskini z powodu zachodu słońca.
***
Wchodziłyśmy właśnie do Głębokiej (nazwa jaskini w Labiryncie Rzek). Trwało zebranie na, którym jeden przekrzykiwał drugiego. Gdy mnie zobaczyli, umilkli. Pierwszy odezwał się Dark, przywódca:
- Daisy możesz odejść.
Powoli ruszyłam za nią.
- Rivero, ty zostajesz. Musimy coś omówić.
Przysiadłam obok Lavendy, która też przyszła na "zebranie". Inne lwice zaczęły szeptać. Dark ryknął i umilkły.
- Powtórz skąd jesteś.
Chwilę potem zorientowałam się, że to do mnie mówił.
- Eee... z Piaszczystej Doliny. Ziemi położonej na Saharze. - Odpowiedziałam.
Szepty znów nastały. Przywódca jednak nie raczył ich uciszyć. Usłyszałam moje imię, które wymawiała karmelowa lwica.
- Jesteś w wielkich kłopotach - wypuścił powietrze.
- Co to ma znaczyć?
Głosy same ucichły, wszyscy wstrzymali powietrze. Zaczynała się historia.
- Pięćset lat temu, lew o imieniu Ryon - ciągnął Dark - stworzył Labirynt Rzek. Wedle jego prawa, do stada mógł należeć lew, w którym płynęła choćby jedna kropla krwi Łowców. Starego plemienia do którego wszyscy należymy w Labiryncie Rzek. Olbrzymi, przeciwna grupa temu pomysłowi zaczęła nas mordować, by już nikt nie wymyślił takiego prawa. Aż wreszcie pojawiła się lwica zesłana przez niebo. Przepędziła Olbrzymów i skazała na wygnanie. Niestety tego dnia poświęciła swoją duszę i zniknęła. Zostawiła ślady, twierdzące, że wróci zrodzona przez przywódców poległego stada. Niektórzy uważają to za legendę, inni za prawdę. A z tego co wiem każda legenda ma w sobie ziarno prawdy.
Po tej wypowiedzi, wszystkie oczy zwróciły się na mnie.
Mam problem - stwierdziłam.
sobota, 5 października 2013
Rozdział 3 - Nowe stado
Z dykcją dla mojego taty.
Strasznie bolała mnie głowa. Walnęłam głową o kamień. Aż dziwne, nie rozłupała mi się, ale do rzeczy. Było ciemno w około. Przede mną prowadził korytarz, na którym końcu świeciło się małe światło.
Czy tak wygląda koniec? - zamyśliłam się.
Mimo to, przynajmniej trafiłam do nieba. Pociecha, lepsza niż nic.
Czterema łapami pomaszerowałam do światełka. Uznałam to za wyjście. Nagle poczułam, że mam wodę pod nimi. Za późno. Ślizgnęłam się i upadłam na boku. Szczęście, nic się nie stało. Ruszyłam dalej, tym razem patrząc gdzie stawiam łapy. Było to rozsądne, bo kawałek dalej, znalazła się wyrwa w ziemi, mojej wielkości. Jak bym wpadła, to na zawsze. Po dotarciu do światła okazało się iż to woda odbijająca od słońca.
Tuż obok mnie były gęste zarośla. Odsłoniłam je i natychmiast puściłam. Słońce na niebie paliło jak nigdy. No może paliło jak wczoraj. Tyle, że cały czas w tunelach zmienia wzrok.
Następna próba. Tym razem byłam przygotowana.
Rozejrzałam się. Wokoło było jasno. Rzeka płynąca nie opodal, hałasowała na strumyku. Pełno roślin i las. Pełno drzew i kwiatów. Nie widziałam ich aż tyle od... odkąd pamiętam. Zawsze mogłam zadowolić się baobabem w cieniu skał. Tuż po prawej widniała szara skała, zakrywająca połowę wodospadu. Woda spływała mi do łap (stałam przy jeziorku, tym w połowie w jaskini). Naprawdę piękne miejsce, pomyślałam.
- Zaczekaj!
Zaraz obok ganiały się lwiątka, bawiąc w berka. Żebyście widzieli mój uśmiech. Natychmiast się rozpędziłam w poszukiwaniu mojego stada. Może są blisko?
Nagle jeden z lwiątek zagrodził mi drogę.
Ostro hamując, wjechałam na nie. Zrzucając nas oboje do rzeki.
Nie miałam zamiaru przepraszać, to nie ja tak bezmyślnie stanęłam.
Nie było głęboko, bo nie wpadłam na sam środek. Szybko wyszłam i otrzepałam z wody futro.
- Czemu to zrobiłaś? - rzekł
Lwiątko mojego wieku patrzyło się na mnie, równie otrzepując. Miał on (był to samiec) ciemną barwę i kasztanowe oczy. Jak na "sześcio miesięczniaka" wyglądał dojrzalej. Miał małą grzywkę koloru jego oczu.
- To nie ja - usprawiedliwiałam się.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie znam cię. Kim jesteś?
Wahałam się chwilę. W końcu mruknęłam:
- Jestem Vira.
- Vira? - zdziwił się. - Dość nie typowe imię...
- Słuchaj jeśli chcesz mnie obrażać to przynajmniej wytłumacz co to za miejsce? - zniecierpliwiłam się.
Popatrzył w około i zrobił wielkie oczy.
- To jest Płynąca Kraina. Skąd jesteś?
- W każdym razie nie stąd. Gdzie jest wasz przywódca?
- Kto?
- Nie mów mi, że nie macie...
- Mamy, a poco ci on?
- Bardzo pilne.
- Obok wodospadu jest jaskinia.
- Dzięki.
Ruszyłam w kierunku trzymetrowego wodospadu. Słychać było, że coś krzyczy. Odwróciłam się i wytężyłam słuch. Zrozumiałam tylko "Cranny". Pierwsze co mi przyszło na myśl to "dziwne imię". Wolałam mu tego nie powtarzać o ile to było jego imię. Powoli wkraczałam do groty. Można by pomyśleć, że jest za wodospadem. Obok mnie przechodziła lwica która nie zwróciła uwagi na nieznajomą. Od razu rozpoznałam przywódce. Siedział na najwyższym wzniesieniu. Miał czarne oczy, i ciemną sierść. Powoli wdrapywałam się na trochę niższe. Lew nie zwracał na mnie uwagi. Chrząknęłam, a ten przyjrzał mi się.
- Przepraszam, jestem Rivera. Córka władców Piaszczystej Doliny i przyszła dziedziczka tronu. Moje stado zabłądziło w burzy piaskowej.
- A ile ty masz lat?
- Sześć miesięcy.
- Co według ciebie mamy zrobić?
- Pomóc w poszukiwaniach.
- Nie możemy.
- Dlaczego?
Mój wzrok się rozmazywał.
- To nierozsądne. O tej porze roku nie jest dobrze odłączać się od swojego terytorium. - podnosił się.
- Dlaczego? - powtórzyłam.
- W pobliżu kręcą się Olbrzymi.
- A cóż to ma znaczyć? - denerwowałam się obojętnością przywódcy.
- Olbrzymi to stado najpotężniejszych lwów. Mają Oni największe tereny w tej okolicy. Poszukują potężnych i chcą ich do stada, a słabych z miotu mordują.
Dreszczyk mnie przeszedł.
- W takim razie idę mojego stada sama szukać.
- Nie pozwolę ci. - dumnie wyprostowany zaczął tłumaczyć - Stado powinno być daleko stąd, pozwolę ci odejść dopiero gdy dorośniesz wystarczająco do podróżowania i poćwiczysz nad wytrzymałością. Dołączysz się do mego stada, a lwica Lavenda się tobą zaopiekuje.
Nie było czemu odmawiać. Potrzebowałam pomocy, skłoniłam się i cofnęłam, bo lew głośno zaryczał. Lwy spojrzały na niego i zrozumiały. Mieli nowego członka w rodzinie.
- Zaczekaj!
Zaraz obok ganiały się lwiątka, bawiąc w berka. Żebyście widzieli mój uśmiech. Natychmiast się rozpędziłam w poszukiwaniu mojego stada. Może są blisko?
Nagle jeden z lwiątek zagrodził mi drogę.
Ostro hamując, wjechałam na nie. Zrzucając nas oboje do rzeki.
Nie miałam zamiaru przepraszać, to nie ja tak bezmyślnie stanęłam.
Nie było głęboko, bo nie wpadłam na sam środek. Szybko wyszłam i otrzepałam z wody futro.
- Czemu to zrobiłaś? - rzekł
Lwiątko mojego wieku patrzyło się na mnie, równie otrzepując. Miał on (był to samiec) ciemną barwę i kasztanowe oczy. Jak na "sześcio miesięczniaka" wyglądał dojrzalej. Miał małą grzywkę koloru jego oczu.
- To nie ja - usprawiedliwiałam się.
Zmierzył mnie wzrokiem.
- Nie znam cię. Kim jesteś?
Wahałam się chwilę. W końcu mruknęłam:
- Jestem Vira.
- Vira? - zdziwił się. - Dość nie typowe imię...
- Słuchaj jeśli chcesz mnie obrażać to przynajmniej wytłumacz co to za miejsce? - zniecierpliwiłam się.
Popatrzył w około i zrobił wielkie oczy.
- To jest Płynąca Kraina. Skąd jesteś?
- W każdym razie nie stąd. Gdzie jest wasz przywódca?
- Kto?
- Nie mów mi, że nie macie...
- Mamy, a poco ci on?
- Bardzo pilne.
- Obok wodospadu jest jaskinia.
- Dzięki.
Ruszyłam w kierunku trzymetrowego wodospadu. Słychać było, że coś krzyczy. Odwróciłam się i wytężyłam słuch. Zrozumiałam tylko "Cranny". Pierwsze co mi przyszło na myśl to "dziwne imię". Wolałam mu tego nie powtarzać o ile to było jego imię. Powoli wkraczałam do groty. Można by pomyśleć, że jest za wodospadem. Obok mnie przechodziła lwica która nie zwróciła uwagi na nieznajomą. Od razu rozpoznałam przywódce. Siedział na najwyższym wzniesieniu. Miał czarne oczy, i ciemną sierść. Powoli wdrapywałam się na trochę niższe. Lew nie zwracał na mnie uwagi. Chrząknęłam, a ten przyjrzał mi się.
- Przepraszam, jestem Rivera. Córka władców Piaszczystej Doliny i przyszła dziedziczka tronu. Moje stado zabłądziło w burzy piaskowej.
- A ile ty masz lat?
- Sześć miesięcy.
- Co według ciebie mamy zrobić?
- Pomóc w poszukiwaniach.
- Nie możemy.
- Dlaczego?
Mój wzrok się rozmazywał.
- To nierozsądne. O tej porze roku nie jest dobrze odłączać się od swojego terytorium. - podnosił się.
- Dlaczego? - powtórzyłam.
- W pobliżu kręcą się Olbrzymi.
- A cóż to ma znaczyć? - denerwowałam się obojętnością przywódcy.
- Olbrzymi to stado najpotężniejszych lwów. Mają Oni największe tereny w tej okolicy. Poszukują potężnych i chcą ich do stada, a słabych z miotu mordują.
Dreszczyk mnie przeszedł.
- W takim razie idę mojego stada sama szukać.
- Nie pozwolę ci. - dumnie wyprostowany zaczął tłumaczyć - Stado powinno być daleko stąd, pozwolę ci odejść dopiero gdy dorośniesz wystarczająco do podróżowania i poćwiczysz nad wytrzymałością. Dołączysz się do mego stada, a lwica Lavenda się tobą zaopiekuje.
Nie było czemu odmawiać. Potrzebowałam pomocy, skłoniłam się i cofnęłam, bo lew głośno zaryczał. Lwy spojrzały na niego i zrozumiały. Mieli nowego członka w rodzinie.
piątek, 30 sierpnia 2013
Rozdział 2 - Burza piaskowa
Pół roku później.
Dzień zaczynał się jak w dniu mojego urodzenia. Tyle, że szczęśliwa nowina była już wczoraj. Mianowicie pozwolono mnie i Luce wyjść bez kontroli rodziców. Och, jaka ja byłam szczęśliwa! Wcześniej wychodziłam tylko z opiekunem. Rodzice twierdzili, że księżniczka nie powinna się narażać. Jednak, to był ten dzień!
Wychodząc ze jaskini przypomniałam sobie o czymś. Zawróciłam i obudziłam siostrę.
- Już wstaje - mruknęła.
- No choć!
Pociągnęłam za jej ucho. Zaspana, wstała i ruszyłyśmy do wodopoju. Zatrzymałam się.
- O co chodzi? - niezrozumiała
Wskazałam na źródełko. Teraz to obie się wystraszyłyśmy. Źródło, a raczej jego pozostałości zostały zakopane.
Natychmiast ruszyłyśmy poinformować rodziców. Jak widać było, spali. Lucka ciągnęła za ucho tatę, a ja szturchałam za łapę.
- Tato! Nie ma wody! - piszczałam
Gdy się wreszcie obudził, postanowił podejść i zobaczyć. Wielkie było jego zdziwienie. Odszedł do jaskini i począł budzić lwy.
Spróbowałyśmy dokopać się do wody. Niestety to też nie pomagało. Powoli zasychało mi w gardle. Siostra zmęczona, siadła i powiedziała:
- Nie warto dalej kopać tam nic nie... - urwała.
Do dziury napłynęło trochę wody. Natychmiast wyszłam z kałuży i zaczęłam pić. Dużo tego nie było. Obie wysuszyłyśmy je ponownie.
Podeszłyśmy do baobabu - jedynego w tym miejscu. Ona schowała się w cieniu, a ja wdrapałam na szczyt. Leżałam tak chyba z godzinę, aż ujrzałam pędzącą do nas lwicę. Altura wyhamowała w piasku. Zdyszana powiedziała:
- Zbieramy się przy skale, wasz tata coś ogłosi.
Wymieniłyśmy siostrzane spojrzenia i zdecydowałyśmy, że lepiej się nie pytać. W końcu dowiemy się co to wszystko ma znaczyć.
Miałam rację. Wokoło skały zgromadzili się wszyscy ze stada; lwice, lwy i lwiątka. Tatko stał na skale by wszyscy go widzieli i słyszeli. Zachrypniętym głosem zaryczał:
- Nadszedł ten czas. Czas zmienić dom.
Lwy zmarkotniały. Natychmiast zaczęli się wszyscy zbierać, tak by lwiątka były w środku stada. Lwice na około, a lwy patrolując jakiś kawałek dalej. Wepchnięta w sam środek, nie protestowałam. Ruszyliśmy. Na początku wędrówka, przez sam środek pustyni, nie była ni ciekawa ni nudna. Po godzinie maszerowania, jedna z lwic krzyknęła i ruszyła do przodu.
- Tam! Płynie rzeka! Chodźcie! Szybciej! - poganiała.
Dziwne to było. W oddali nic nie było! Tylko piaskowa pustynia (tak powiedziała Lucka). Lwica cofnęła się i zaczęła popychać jedno z lwiątek, by szło szybciej. Następnie mama dogoniła ją i tłumaczyła:
- Tam nic nie ma, to jest fatamorgana - mówiła.
- Zobaczcie! Tam! Nie tak daleko! - trzymała swoje.
Po kilku minutach zrozumiała i cofnęła się do stada. Chyba było jej wstyd, bo stanęła przy samym końcu. Po chwili odezwała się znowu:
- Burza piaskowa za nami!
Nie zareagowałam na to. Uznałam, że to znów fatamorgana. Kolejna lwica odwróciła głowę.
- Zbliża się, jest blisko!
Dopiero potem postanowiono sprawdzić.
Do nas pędziła ciemna chmura pyłu. Szybko znaleźliśmy się w samym środku. Piasek nie przyjemnie uderzał o każde miejsce. Bolało to, tak jak by tysiące małych szpilek przebijało się przez futro i docierało do skóry. Rozproszone stado rozdzielało się na coraz mniejsze części. W oddali słychać było ryki lwic. Z zamkniętymi oczami pędziłam w nieznane. Od czasu do czasu otwierałam je z nadzieją, że zobaczę rodzinę, lub chociaż schronienie.
Nagle straciłam równowagę. Runęłam w jedną z dziur, mój krzyk zgłuszył piasek który natychmiast napełnił się w mojej buzi. Na plecach jechałam do podziemnej jaskini lub czegoś innego. Przynajmniej tam było mniej piasku.
Rozdział 1 - Narodziny w Piaszczystej Dolinie
Wschodzące słońce zaczynało wspinaczkę po niebie. Lwy, jeszcze zaspane wychodziły z jaskiń by się wylizać i napoić w pobliskim strumyku, który niemal co wysechł. Tak wyglądał każdy ranek w Piaszczystej Dolinie. W krainie leżącej na pustyni. Przywódca stada, Ray i jego żona Altura mieli dziś coś ogłosić. Do najwyższej skały na której często leżeli, zebrali się wszyscy ze stada. Nie było innych zwierząt, no bo kto by zachodził w tak odległe miejsce?
Na skałę weszła jasna, miodowa lwica o oczach koloru nieba, była to Altura. Zaraz obok pojawił się Ray - kremowy lew o brązowej grzywie. Obaj trzymali w pysku dwa małe lwiątka. Jedno niesione przez Altu miało ciemną barwę futerka, oczy po matce i kasztanową kitę. Drugie o kolorze sierści taty, szafirowych oczach i ogonie takim jak miała siostra, to byłam ja.
Altura położyła lwiątko i powiedziała:
- Dziś zobaczyliście przyszłych władców Piaszczystej Doliny! - ogłosiła. - Poznajcie lwicę Luckę i...
- ...i lwicę Riverę! - dokończył tatko który wcześniej zrobił to samo.
Lwy zaczęły wiwatować i cieszyć się z informacji. Gdy szczęśliwi rodzice zeszli ze skały inni chwalili i mówili coś o mnie i siostrze, typu "Jakie śliczne lwiątka", "Lucka ma oczy po matce" oraz "Rivera córeczka tatusia". To wszystko było prawdą. Wyglądałam jak tata, tyle, że ja nie miałam grzywy.
Tego dnia wszyscy się bawili, oprócz pewnej lwicy... Evil. Nienawidziła ona Altury. Kiedyś w wczesnej młodości szczerze się nie lubiły. Ostatnio Altu powiedziała iż wybacza jej wszystko, a ona wiedziała, że lepiej nie mieć za wrogów, żony władcy Piaszczystej Doliny. Ze sztucznym uśmiechem przytuliła ją i przeprosiła. Najgorsze, moja mama w to uwierzyła.
Krążąc wokoło strumyka powoli zaczęła się oddalać, po jakimś czasie znikła z pola widzenia.
Nikt nie przejął się zbytnio jej odejściem. Tak naprawdę to nikt jej nie lubił.
Po zabawie, tata poszedł patrolować teren wraz z innymi, a niektóre lwice zebrały się wokoło mnie, siostry i mamy w jaskini.
- A tak naprawdę to która odziedziczy tron? - zapytała jedna z lwic
- Trudno powiedzieć, ale wydaje mi się iż to będzie Vira. - zamyśliła się - Pierwsza wyszła na świat
Więcej już nie słuchałam. Rozłożyłam się w objęciach matki i zasnęłam.
Subskrybuj:
Posty (Atom)